Wiersz Władysława Brulinskiego WSPOMNIENIE O „JADZI”
Jest cisza, półmrok szary, deszcz zasnuł małe okno,
Wąskim się pasmem światło przesącza poprzez kraty.
Horyzont mrok ogarnął, pola i lasy mokną...
W zasnutej smutkiem duszy jawi się krąg poświaty,
Rozjaśnia się – wylania minione pasma życia.
W błękitnym oddaleniu przeszłości fala spływa.
Owiana ciepłym blaskiem idącym gdzieś z ukrycia
Tak dawna, zapomniana, a przecież znowu żywa.
Suną się jak w filmie: obrazy, fakty, daty
I serce żywiej bije – wiec ekran bardziej świeci,
To wszystko było ledwie przed kilku laty:
- Dzień każdy raport pisał: bolesny krwawy, długi,
O rozstrzelanych w Grodnie i w Łomży, i w Zambrowie.
Plakat czerwienią znaczył na murach śmierci smugi:
W wiezieniu w Białymstoku – rozstrzelani więźniowie;
- Kraszewo i Sikory – w krwi, gruzach i popiele
Pod lasem ludność wiosek we wspólnym leży grobie.
Któż liczył te ofiary, gdy co dzień ich tak wiele;
Gdy każdy dzień następny znów rodził się w żałobie.
Pamiętam ciężkie chwile – tak wolno czas upływał.
Walka na śmierć i życie – nikt na to nie poradzi.
W tej walce ktoś codziennie z szeregów nam ubywał:
Ja widzę przed oczyma – łączniczki postać – Jadzi.
Jedna z pierwszych stanęła po przegranej wrześniowej
Bronić kraju i walczyć – pełna wiary w zwycięstwo.
Nie pytała, kto winien – szła ku Polsce tej nowej,
W której naród zwycięża poprzez ducha i męstwo.
- Potem – znów Ja spotkałem – właśnie wtedy, gdy bzy rozkwitły –
Przy cichutkiej ulicy – w Białymstoku mieszkanie.
Wśród błękitu jaskółki urządzały gonitwy
Wolne ptaki – przez okno spoglądałem wciąż na nie,
Kiedy szła „szmuglerka” z Jadzi jasnym uśmiechem:
Ciemne oczy, żakiecik, włosy chustka związane.
„Poczta” – była gotowa. Odebrała z pośpiechem,
Bo Jej pociąg odchodził... szedł daleko w nieznane...
i już nigdy nie wrócił z tej dalekiej podróży!
Gdzieś przekroczył granicę – sygnał dały mu strzały.
Uścisk ręki i uśmiech nic mi wtedy nie wróżył,
Że to dzień Jej – ostatni – dzień zwycięstwa i chwały.
- Patrol... buty podkute zadudniły wśród ciszy...
Czas się nagle zatrzymał – w skroniach wali jak młotem,
Czy to śmierć się tak skrada? Wrogie słowo „halt” słyszy.
Może zdąży skok – krótki i już będzie za płotem.
Jezu! Furtka zamknięta! Krzyk się z gardła wydziera
I nim pada na bruk, nim krew róża zakwita
Czuje ciepło gorące – krótkiej serii Schmeisera
Boże! – Poczta! – Koledzy! Maj tak patrzy błękitnie
Tylko twarz ma potworna – a na hełmie swastyka...
Leży sama – zraniona – czerwień spływa po bruku.
Cos krzyknęli – „Banditen”! – Oczy lekko przymyka.
Dwóch odeszło – nie widzi – lecz poznaje po stuku.
Został jeden. Wiec ciężko ręce ściąga do boku,
Potem nogi ugina i nieznacznie przysiada...
Żandarm lekko zwrócony – więc się czai do skoku.
Nagły zryw – ręką za hełm – druga wali w pysk gada.
Ze się zachwiał, zacharczał – hełm po bruku zadzwonił.
- Byle dojść do rogu – a krok każdy jest wiekiem...
Boże – uciec – tam wolność! Dziwny huk Ja dogonił.
Już rozpłynął się – zamilkł hen w przestworzu dalekim,
A na bruku wśród słońca, białej plamy kamieni
Kurierka z meldunkiem, Bóg go od Niej już przyjął
I potwierdził pieczęcią, pasmem krwawej czerwieni.